I
Odzyskując świadomość, poczuł, że jest w kogoś objęciach. Potem poczuł unoszącą się powoli i spokojnie klatkę piersiową. Potem usłyszał ciche i spokojne bicie serca, którego nie słyszał… od kiedy wyjechała. Już prawie zapomniał, jak brzmi odgłos bijącego serca. Zapomniał, jak dobrze czuł się w jej objęciach. Jak bezpiecznie. Wiedział, że nie jest samotny i że jest potrzebny. Że komuś na nim zależy.
Jego uścisk na jej talii zwiększył się. Tak jak myślał; to Alex udawała Élise. I tak jak większość poczułaby się okłamana i zawiedziona, tak jemu było miło i czuł się tylko odrobinę zawiedziony. Nie chciała mu zrobić przykrości; chciała, by przez chwilę nie był załamany. Wtulił się w jej pierś i pociągnął nosem. Na jego ustach pojawił się uśmieszek, kiedy poczuł frezję, jaśmin i piwonię. „Jak będzie tak często zmieniała perfumy, to nie będę wiedział, z czym ją kojarzyć”. Ale mógł przysiąc, że to właśnie ten zapach najbardziej kojarzył mu się z jego przyjaciółką. Słodki, ale z drugiej strony kobiecy i zdecydowany.
Poczuł pod sobą ruch. Próbowała się spod niego wydostać i udało jej się to. Kiedy chciała odchodzić, złapał ją za nadgarstek i podniósł się powoli. Poczuł niesamowity ból głowy. Skrzywił się, a Alex usiadła na łóżku. Objął ją rękami wokół talii, nie chcąc jej puszczać.
— Jak się czujesz? — spytała, dotykając jego czoła.
Z ulgą zauważyła, że gorączka spadła. Od kiedy tylko pamiętała, Arno miał skłonności do szczególnego gorączkowania, gdy się upił. Zawsze mu wtedy pomagała.
— Hm… gorączka spadła.
— Tak, szkoda tylko, że ból pozostał.
Przejechała palcami po jego długich włosach, tworząc małe kółka na jego głowie. Przymknął oczy, rozkoszując się delikatnym ruchem jej rąk. Mruknął cicho z przyjemności, po czym usłyszał cichy chichot.
— Nic się nie zmieniło — mówiła, wciąż masując jego głowę.
— I niech się nie zmienia. Nigdy.
Położyła się i wygięła, by sięgnąć po torebkę z podłogi. Arno jęknął niezadowolony z tego, że jej dłonie przestały pieścić jego głowę, a po chwili usłyszał kolejny cichy chichot. Podniosła się i wyjęła tabletki przeciwbólowe, podają jedną Arno. Sięgnął po wodę, która stała obok jego łóżka i popił. Spuścił wzrok i kątem oka spojrzał na czerwonowłosą przyjaciółkę.
— Dziękuję — szepnął. — Że przyjechałaś i… że podałaś się za Élise. Przynajmniej raz od pięciu lat zrobiło mi się miło.
Uśmiechnęła się i przytuliła go. Jej ręce znów powędrowały się nasady jego włosów, by masować skórę głowy. Znów położyli się. Leżał na jej brzuchu, kiedy ona powoli zdejmowała nawarstwiony przez lata ból. Miał ochotę cały czas spać. A w jej objęciach byłoby to takie proste. Kiedy zasnął w jej ramionach, nie nawiedził go żaden koszmar. Była jak anioł. Jego anioł z tatuażami.
— Dziś po południu jadę do Saint-Denis.
— I?
— I chciałabym, byś ze mną tam pojechał. Trochę cię stąd wyciągnę i spędzisz trochę czasu z dzieciakami z miejscowego sierocińca.
— Wolontariat, hm? — spytał.
Kiwnęła głową, a on westchnął. Chciał tylko leżeć, bo nie miał na nic innego siły. A leżeć najlepiej przy niej, przytulając ją lub ona jego. Nie chciał być sam. Nie teraz, gdy ją przy sobie miał.
— Pojadę — mruknął, wtulając głowę. — Dla ciebie.
II
Kiedy była przy Arnie, nie chciała pokazywać, jak zmęczona była po całej nocy czuwania nad nim, gdy mamrotał coś o Élise, Bellecu, trochę też o niej. Padała na twarz, ale musiała się trzymać i nie pozwolić, by Arno coś zauważył.
Weszła do domu i już w progu usłyszała odgłos gry i krzyki Aloisa. Stanęła za nim i wzięła od niego konsolę. Wydał z siebie okrzyk sprzeciwu, a potem spojrzał na telewizor i zobaczył, jak jego wychowawczyni gra za niego.
— Nie rzucaj się na zombie, tylko rób to powoli. Jeden po drugim, bo inaczej przejdziesz to tylko na ogromnym farcie — poradziła mu, zabijając ostatniego potwora.
— Dzięki, Alex.
Oddała mu konsolę i poszła do kuchni, gdzie na stole stało śniadanie i kubek ciepłej kawy. Spojrzała w kierunku salonu i uśmiechnęła się ciepło, biorąc jedną z kanapek z twarogiem i popijając ją kawą. Po chwili do kuchni wszedł Alois. Oparł się o szafkę i spuścił wzrok. Alex marszcząc brwi, odłożyła śniadanie na stół.
— Wszystko dobrze, Alois? — spytała, a on zwinął dłoń w pięść. — Alois?
— Widziałem żyletki na twoim łóżku — mruknął i uniósł wzrok na prześwitujące przez rękawy koszuli bandaże.
Podszedł do niej i objął niższą od siebie wychowawczynię. Jej dłonie pogładziły jego plecy, gdy ucałowała jego policzek.
— Nie chcę, żebyś to robiła — szepnął. — Tak bardzo tego nie chcę… Boję się.
— Nie masz czego, kochanie — powiedziała, odgarniając z twarzy blondyna część zasłaniających ją włosów.
— Boję się, że kiedyś znajdę cię na łóżku albo w łazience z podciętymi żyłami. — Pociągnął nosem. — A ja naprawdę nie chcę wracać do sierocińca, bo dobrze mi tu z tobą — wyznał. — Wiem przynajmniej, że ktoś mnie kocha.
To ostatnie zdanie powiedział prawie niesłyszalnie.
— Alois — chwyciła jego brodę, opuszczając głowę, by spojrzał jej w oczy — nic takiego nie będzie miało miejsca, wiesz o tym, prawda?
Na jego twarzy pojawił się uśmiech.
— Wiem… mamo.
Ona również się uśmiechnęła i potargała jego włosy. Zaśmiał się i zaczął wracać do salonu.
— Jedziesz ze mną i Arnem do Léona? — spytała, dokańczając kawę.
— Nie, muszę odrobić lekcje — odparł, nawet na nią nie patrząc.
— To na co ty czekasz, mój drogi? Już szoruj na górę.
— Zrobię to wieczorem — mruknął.
— Alois...
Chłopak jęknął i wyłączył grę, po czym wszedł na piętro, by wziąć się za odrabianie pracy domowej.
Zaśmiała się cicho, biorąc do ręki kolejną kanapkę. Kochała go, był dla niej jak rodzony syn, nie wyobrażała sobie, że mogłaby go stracić.
III
Kiedy dojechali do sierocińca, w drzwiach stała madame Margot wraz z małym Léonem. Wysiedli z samochodu i podeszli do kobiety oraz chłopca, który wpadł w ramiona czerwonowłosej, tuląc się do niej jak do własnej, biologicznej matki.
— Léon, poznaj Arna.
Uśmiechnął się szeroko do mężczyzny i wyciągnął do niego dłoń.
— Jestem Léon — przedstawił się z uśmiechem.
— Arno. — Chwycił jego dłoń i potrząsnął nią delikatnie.
Nagle Léon przytulił się do niego, a Alex zachichotała cicho, zasłaniając usta dłonią. Potem pociągnął go i dziewczynę do środka, krzycząc, że przyjechała. Wszystkie dzieci z uśmiechami przywitały Arna i Alex, idąc do świetlicy. Tam usiedli na dywanie, a czerwonowłosa wzięła Léona na kolana. Arno podał jej wskazaną przez dziewczynę książkę.
— No, to na czym skończyliśmy? — spytała, otwierając książkę.
— Na tym, jak Lidia i Henrik byli w Szklanej Sali w Draconis! — powiedziała jedna z dziewczynek, gdy podniosła rękę.
— Ach tak, racja — odpowiedziała, odszukawszy fragment lektury.
Arno słuchał z takim samym zainteresowaniem, co dzieci, które siedziały przed nimi. Kiedy odwrócił wzrok na nich, zobaczył, że są wpatrzeni w jego przyjaciółkę jak w obrazek i słuchają z zaintrygowaniem i skupieniem. Mimowolnie kącik jego ust uniósł się nieznacznie, a potem spojrzał na wtulonego w Alex Léona i jego kącik uniósł się jeszcze wyżej. Nigdy za specjalnie nie wyobrażał sobie Alex w roli matki. Była żywiołowa, wybuchowa, lubiła się bawić i nigdy nie miała czasu na myślenie o tym, by założyć rodzinę. Nawet kiedy zaręczyła się z Angusem, omijała temat dzieci szerokim łukiem. Teraz zaadoptowała Aloisa, mówiła, że zamierza zaadoptować również Léona i kiedy patrzył, jak Léon wtula się w nią, jak wpada jej w ramiona, jak Alex z matczynym uściskiem go przywitała, był pewien, że nie mógłby znaleźć lepszej kandydatki na jego matkę.
Po przeczytaniu kilku rozdziałów książki i spędzeniu czasu z dziećmi Alex podeszła do madame Margot.
— Więc mogłabym wziąć do siebie Léona na weekend? — zapytała się, idąc obok starzej od niej kobiety.
— Wydaje mi się, że nie będzie z tym problemu. Musi się w końcu oswajać z twoim mieszkaniem.
— Więc nie ma pani nic przeciwko? — spytała, a pani Margot kiwnęła głową. — Dziękuję, madame! — Rzuciła jej się na szyję, tuląc ją z ogromnym uśmiechem na twarzy.
Kobieta zaśmiała się cicho i podążyła wzrokiem za biegnącą na piętro dziewczyną. Stanęła w drzwiach, opierając się o framugę. Patrzyła, jak Arno siedzi przy biurku Léona, gdy ten rysował i rozmawiał z mężczyzną.
— Léon — przerwała ich rozmowę — pakuj ubrania, jedziesz do mnie na weekend.
Chłopiec wydał z siebie szczęśliwy okrzyk i podbiegł do dziewczyny. Przytuliwszy ją, podał jej rysunek, który przedstawiał Szklaną Salę z jej książki. Uśmiechnęła się i spojrzała, jak chłopiec pakuje wszystkie potrzebne mu rzeczy.
— I co? Było aż tak źle? — spytała się Arna, który stanął obok niej.
— Nie. Było przyjemnie, fajne są te dzieciaki. Strasznie…
— Kochane?
— Mhm.
IV
— Oglądamy Shreka! — krzyknął Léon.
— Nie? Coco? — odparł Alois.
— Alex! — krzyknęli w stronę śmiejącej się pod nosem dziewczyny, która stała w kuchni, czekając, aż frytki się usmażą.
Kłócili się o to, jaki film obejrzeć najpierw, od piętnastu minut i wciąż tego nie ustalili. W końcu postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Nałożyła frytki do miski i posoliwszy je, postawiła miskę na rozłożonej kanapie, na której leżały już poduszki i trzy koce. Potem podeszła do półki z filmami i wyjęła ten, którego jeszcze nie zdążyli wymienić, po czym odpaliła płytę i położyła się między chłopakami.
— Fantastyczne Zwierzęta! — zachwycił się Léon, przykrywając się kocem.
Pierwsze pół godziny filmu minęło spokojnie. Cała trójka oglądała film z zaciekawieniem, dopóki nie usłyszeli dzwonka do drzwi. Spojrzeli na siebie, a Alex podeszła do nich i otworzyła je delikatnie. Kiedy zobaczyła Arna w stanie podobnym do tego, kiedy go znalazła, przeraziła się. Wciągnęła go do środka, a Arno wtulił się w nią. Alois zastopował film, a wtedy Arno chwycił w pięści jej luźny, nieco przyduży sweter i zaczął łkać. Odsunęła się i zdjęła z niego płaszcz i zmarzniętego Arna zaprowadziła do salonu, gdzie usiadł w fotelu, garbiąc się i zasłaniając twarz dłońmi. Alex poszła do kuchni, by zrobić mu herbatę, a Alois i Léon otulili go jednym z koców. Alex przyniosła mu ciepły kubek, który postawiła na stoliku obok fotela.
— Arno, spójrz na mnie — szepnęła, a kiedy zdjął dłonie z twarzy, zobaczył ją oraz Aloisa i Léona, którzy kucali przed nim.
— Co się stało?
Spuścił wzrok na swoje zmarznięte dłonie. Chwycił koc i naciągnął go na swoje ramiona odrobinę bardziej.
— Byłem u Élise. — Pociągnął nosem.
— Jak długo?
Miał ochotę się schować, miał wrażenie, że dziewczyna zaraz zacznie na niego wrzeszczeć tak jak wszyscy inni, którzy dowiadywali się, że przez kilka godzin przesiadywał przy jej grobie, przypominając sobie ich wszystkie wspólne chwile.
— Kilka godzin — szepnął najciszej, jak potrafił.
Dziewczyna powiedziała, by chłopcy poszli na piętro, a ona przytuliła go bez słowa. Jej dłonie masowały jego kark, gdy jego głowa opierała się o jej brzuch.
— Przepraszam, że sprawiam ci tyle kłopotu — powiedział cicho.
Westchnęła i pomogła mu wstać, kierując go do kanapy. Zapaliła lampkę, zgasiła telewizor i usiadła obok zdejmującego buty mężczyzny.
— Nie sprawiasz mi kłopotu, Arno.
Spojrzał na nią wzrokiem, który był przepełniony bólem i rozpaczą. Łzy po jego policzkach spływały bez przerwy. Wstała i wzięła kubek ze stolika, podając mu go. Przez chwilę wpatrywał się w swoje odbicie.
— Napij się, dobrze ci to zrobi — powiedziała, kładąc się.
Wypił prawie całą zawartość kubka i spojrzał na Alex, która powiedziała, by położył się obok niej. Zrobił tak, przytulając się do niej, jakby bał się, że zniknie, a on znów będzie sam.
— Uratuj mnie — załkał. — Ja już nie chcę cierpieć.
Nie odpowiedziała, tylko kiwnęła głową i przykryła ich kocem. Wsłuchiwał się w jej bicie serca, a szloch czasem wstrząsał jego ciałem. Straciła rachubę czasu, kiedy zasnął. Trwało to długo, wiele wyszeptanych słów opuściło jej usta, by go uspokoić. Jednak po jakimś czasie usłyszała ciche, prawie bezgłośne pochrapywanie. Nieprzeszkadzające, takie, które nie irytowało.
Miała ochotę płakać, nie wiedziała, co ma robić. Pozostało jej tylko umówienie go na sesję do psychologa. „Danielu, chyba będziemy musieli się umówić na spotkanie”, pomyślała i spojrzała na Arna, który drzemał, mamrocząc pod nosem przez sen. Pocałowała go w policzek i objęła mocniej, starając się, by czuł, że nie jest sam. I już nigdy nie będzie.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń