czwartek, 20 czerwca 2019

Rozdział VI „Niezgoda i jedność”

I
Ogarniała ją wściekłość. Kiedy do niej zadzwoniono, by przyjechała na komendę, myślała, że trafi ją jasny szlag. Kiedy komendant powiedział jej, że Arno pod wpływem alkoholu pobił człowieka, który ze złamanym nosem, wykręconą ręką i wieloma siniakami wylądował w szpitalu, myślała, że do niego pójdzie i sama go pobije do tego stopnia, że nie będzie mógł się ruszyć. Powstrzymała się jednak i wyklinając go w myślach, odebrała go z aresztu. 
Drogę do samochodu przebyli w ciszy. Arno wiedział, że Alex nie chce rozmawiać. Widział to w jej oczach, kiedy na chwilę nawiązał z nią kontakt wzrokowy. Widział także, że była zawiedziona. I nie mógł jej się dziwić. Nie żałował jednak, że to zrobił. Był zdania, że jak najbardziej mężczyźnie, którego pobił, należało się uderzenie prosto w twarz. „Może go to czegoś nauczyło”, pomyślał smętnie. 
Wsiedli do auta. W ciszy Alex odpaliła silnik i ruszyła. Nawet wtedy się do siebie nie odzywali. Nie leciała muzyka, było słychać tylko pracę silnika. Kiedy spojrzał na nią, zobaczył, że po jej twarzy spływają łzy. Nie wiedział, czy były to łzy zawiedzenia, złości, czy może rozpaczy. A może wszystkiego na raz. Wiedział, że kiedy przeżywała silne emocje, to płakała. I teraz był tego moment. Wszystko złożył na jej barki; jego żałobę, problemy, samego siebie. 
Westchnął głośno. Pamiętał swój gniew, gdy zobaczył wysokiego, szczupłego bruneta w okularach, który przystawiał się do jednej z młodych dziewczyn, które siedziały przy barze. Rozbite kłykcie skutecznie mu to przypominały. 
Alex zatrzymała się na czerwonym świetle. Dookoła na drodze było pusto. Widział, jak ociera łzy z policzków i jak stara się je zatrzymać. Lecz one wciąż spływały po jej twarzy, na której nie było nawet grama makijażu. Widział drobne blizny po trądziku, wyraźne piegi, zaróżowioną skórę. Czerwone od łez oczy. Czuł się coraz bardziej winny za to, że płakała. Bo robiła to przez niego. Znowu.
— Przepraszam — szepnął w końcu.
— Nie, Arno — powiedziała i skrzywiła się, gdy ton jej głosu zabrzmiał trochę bardziej karcąco, niż chciała. Ale nie mogła nic na to poradzić; balansowała na krawędzi między opieprzeniem go z góry na dół, a rozpieszczaniem go i mówieniem, że nic się nie stało. — Pobiłeś człowieka! 
— Nic mu nie jest. 
— Cholera, rozwaliłeś mu nos i wykręciłeś rękę! Wylądował w szpitalu! Nadal uważasz, że nic mu nie jest? 
— Należało mu się. 
W jego głowie zabrzmiały wszystkie obelgi, które oczerniały Alex; każde wyzwanie jej od najgorszych. Nie mógł pozwolić, by ktoś obrażał w taki czy inny sposób jego Alex. Jego najdroższą przyjaciółkę. Osobę, którą kochał jak siostrę, osobę, która jako jedyna mu pomogła, gdy tego potrzebował. Jedyną osobę, której nie znudziło się opiekowanie nim dlatego, że nie widziała poprawy… Jedyną osobę, która w pewien sposób potrafiła mu pomóc.
Zacisnął zęby i powieki. 
— Co ci ten człowiek takiego zrobił, że musiałeś go zacząć bić? 
— Słowa nie pomagały to przeszedłem do bicia. 
— Pytam się, co ci ten człowiek takiego zrobił, że musiałeś go pobić?! 
Dawno nie słyszał tak wściekłego tonu ze strony Alex. Nienawidził, gdy krzyczała; zawsze go to przerażało. Gdy była wściekła, jej głos się obniżał. Lubił to określać z Élise jako „głos z piekieł”. Gdy była wściekła, wychodził z niej najprawdziwszy na świecie demon, który potrafił przestraszyć nawet Sebastiana. 
— Czyli masz zamiar milczeć, tak? 
Nie odpowiedział. 
— Super. Po prostu świetnie.
Mimowolnie po jego policzku spłynęły łzy, kiedy odwrócił wzrok na szybę. 
— Przepraszam... ma chérie.
Zacisnęła ręce na kierownicy. Jej kłykcie od siły, z jaką zaciskała koło, zrobiły się białe jak wosk. 
— Przeprosisz mnie, gdy będziesz trzeźwy. 
Jej głos odrobinę złagodniał, ale bez problemu mógł w nim usłyszeć nutę złości i tonę zawiedzenia, rozczarowania jego postawą. Nie dziwił się; sam sobą był rozczarowany, że to właśnie Angusowi Bumby'emu udało się go wytrącić z równowagi. Że się upił. Że pozwolił, by gnojek rozkołysał jego złość do tego stopnia, że mu przyłożył. 
— Powinnaś mnie w ogóle nie odnaleźć tamtej nocy — szepnął. — Powinnaś pozwolić mi skoczyć. 
Zatrzymała się na parkingu pod kamienicą i ze złością zaczęła uderzać pięściami w jego ramię.
— Jak śmiesz?! — wrzasnęła. — Jesteśmy przyjaciółmi! Kocham cię, do kurwy nędzy! Nie przeżyłabym, gdybym się dowiedziała, że popełniłeś samobójstwo, a ja nie mogłam ci pomóc. Rozumiesz, kurwa, czy dłużej mam ci to udowadniać?! Jako jedyna cię nie opuściłam, nawet jeśli byłam zmęczona twoim wiecznym opłakiwaniem Élise i piciem! Mogłam cię zostawić na pastwę losu, skupić się na Aloisie i Léonie, na tym, by dokończyć projekt, a zamiast tego głaskałam cię po główce, opuszczałam spotkania, przyjeżdżałam do ciebie, byś nie był sam, załatwiłam ci pomoc u psychologa, do którego ludzie pchają się jak na koncert Beatlesów, a ty mi mówisz, że powinnam była pozwolić ci się zabić?! Doceniasz to, co dla ciebie zrobiłam, czy uważasz mnie za ciężar, bo przez moją obecność nie możesz pić do nieprzytomności, planując kolejną próbę samobójczą?! 
Milczał, patrząc na rozsierdzoną kobietę. Jej twarz była zalana łzami, a czerwone, napuchnięte oczy były zamglone złością, bólem i zawiedzeniem.
— Jeżeli chcesz, bym cię zostawiła, to mi to powiedz. Wysiądziesz i już nigdy się nie spotkamy. 
— Nie! — krzyknął, zasłaniając twarz dłońmi i garbiąc się z bezsilności. — Nie! Nie! Nie! Nie chcę. Chcę być znów potrzebny, chcę, by ktoś okazywał mi miłość… Nie chcę być już sam. Byłem sam tak długo. Nie chcę, byś mnie opuszczała. — Łkał. — Nie chcę stracić jedynej osoby, której na mnie zależy. 
— Wysiadaj. Prześpisz się, po południu o tym porozmawiamy.
Zgasiła silnik i wysiadła z samochodu. Arno wysiadł zaraz potem, a Alex zamknęła drzwi. Kiedy dostali się do mieszkania Arna, Alex pomogła mu się przebrać, opatrzyć rozwalone kłykcie i do szklanego dzbanka nalała mu zimną wodę oraz postawiła mały słoiczek z pigułką z lekiem przeciwbólowym na szafce nocnej. Usiadła na krześle, które postawiła przy szafce nocnej, by mieć na niego oko. Wiedziała, że dopóki nie zaśnie, będzie musiała zostać. 
Trzymał jej dłoń, jakby nie wierząc, że ona wciąż przy nim jest. 
— Dlaczego mnie nie opuściłaś? — wymamrotał, starając się zatrzymać łzy. — Wszyscy inni odeszli. Dlaczego ty przy mnie trwasz? Przy beznadziejnym, okropnym człowieku, który nie potrafi docenić tego, jak bardzo starasz się mu pomóc?
— Bo jesteś moim przyjacielem i cię kocham. I idź spać, bo zaczynasz majaczyć. Byłam zła. Bardzo zła. Ale już mi przeszło. Nie jesteś beznadziejny, nie jesteś okropny. Najbardziej docenisz moje starania, gdy twój stan się poprawi. Ale naprawdę poprawi, a nie tylko dlatego, że powiedziałam, że tak docenisz to, co robię. To musi przyjść z czasem.
— Kocham cię — wyszeptał, zamykając oczy.
— Ja ciebie też, głupku. — Westchnęła ciężko, patrząc, jak zasypia. — Ja ciebie też. 

II
Był jej tak niesamowicie wdzięczny, że w nocy znalazła tabletki przeciwbólowe i jedną z nich zostawiła mu na szafce. Zaoszczędził kilka minut na szukaniu ich i skrócił czas trwania niesamowitego bólu głowy. Zaoszczędzony czas wykorzystał na wyprasowanie koszuli i garnituru. Musiał ją przeprosić. Ale chciał ją odrobinę zaskoczyć. Raczej nie spodziewała się go w swoim biurze z bukietem kwiatów, jej ulubionymi makaronikami i z zaproszeniem na obiad. A w szczególności po tak wyczerpującej nocy. 
Zapiął guzik garnituru i z westchnieniem wszedł do środka studia. Kiedy podszedł do recepcjonistki i się przedstawił, wiedziała, że to on dzwonił pół godziny wcześniej i podała mu zapasowy klucz do biura Alex. Kiedy zmierzał do biura, przechodził obok sali konferencyjnej. Kiedy zobaczył ją, gdy stała tyłem do drzwi, poczuł się zdenerwowany. „Cholera, a jeżeli tak naprawdę nie chce mnie widzieć?”, pomyślał, lecz kiedy akurat się odwracała, udało mu się przemknąć i dostać do biura. Na biurku zobaczył znajome zdjęcie. On, Alex i Élise przytuleni do siebie na osiemnastce jej brata. Miesiąc przed jej wyjazdem. Wtedy przekonał się, jak naprawdę może wyglądać szczęście. Miał przy sobie swoją najlepszą przyjaciółkę, przez pewien czas ukrytą sympatię, i ukochaną dziewczynę. Miał… przyjaciół? Czy tak mógł ich określić? Opuścili go, gdy potrzebował pomocy, gdy każda jego cząstka błagała o zbawienie i oddzielenie jej od bólu. Została tylko ona. 
Spojrzał na zaszklone drzwi. Wszyscy zaczęli wychodzić, by kontynuować pracę. Alex zapewne zaraz wejdzie. Spojrzał na bukiet frezji, jaśminu i piwonii. Miał nadzieję, że jej się spodoba. Potem na pudełko makaroników. Modlił się, by były smaczne tak jak zwykle. Miał nadzieję, że nie wyglądał jak chodzące zombie. „Czym ja się denerwuję?”, pomyślał, a wtedy zobaczył, jak Alex staje w otwartych drzwiach z szokiem na twarzy. Uśmiechnął się do niej, a ona podeszła do niego.
— Z jakiej to okazji? — spytała, wskazując na niego dłonią. Zbliżył się do niej.
— Ja… chciałbym cię przeprosić. Za tę noc, za to, co powiedziałem, ja… byłem pijany. Nie wiedziałem, co mówię. Miałaś prawo się na mnie zdenerwować. Wierz mi, naprawdę doceniam to, co dla mnie robisz. Że się mną opiekujesz, że dajesz mi wsparcie. Jeżeli tego nie okazuję, to przepraszam, ale naprawdę jestem ci wdzięczny, że wciąż przy mnie jesteś. Chciałbym, żebyś wiedziała, że to, że przy mnie jesteś, daje mi siłę. Że ty, Alois i Léon jesteście prawdziwym zbawieniem, na które nie zasługuję, bo…
Zamiast dać mu dokończyć, po prostu objęła go, chichocząc cicho.
— Nie musiałeś, głupolu — oznajmiła. — Ale doceniam, że tak się postarałeś. Naprawdę, wystarczyłyby makaroniki — odparła, odchylając głowę do góry, by spojrzeć mu w oczy. 
— Czyli nie jesteś zła, obrażona, wściekła, czy cokolwiek innego?
— Nie. Nie jestem. Byłam zaraz po tym, co usłyszałam, ale mi przeszło. 
Arno złożył krótki pocałunek na jej czole.
— Przecież wiesz, że jestem łatwa. Tobie nie mogę się oprzeć. — Zaśmiała się cicho.
— Czyli poszłabyś teraz ze mną na mały, przeprosinowy obiad?
— Właściwie zebranie skończone, projekty sprawdzone, jestem głodna. Tak, możemy iść. 
Prychnął, podając jej kwiaty i przepuszczając przodem. 
— A, i jeszcze jedno. — Odwróciła się do niego. — Nigdy więcej nie przychodź tutaj tak ubrany, bo mi pracownice pomdleją. 
— Czyli podniecam twoje podwładne? — spytał z bezczelnym uśmieszkiem.
— Tak, sprzątaczki również. Jak przechodziłam, to tylko słyszałam o mężczyźnie, któremu dałyby nawet na jeżu. Zastanawiałam się, jaki serial znów obejrzały, że tak im się jakiś aktor spodobał. Nie spodziewałam się, że mowa o tobie. 
Zdusił śmiech i objął ją wolnym ramieniem. Tak bardzo mu brakowało tych docinek.
— W takim razie następnym razem przyjdę w starym dresie. 
— Albo z obrączką. 
— Z wygrawerowanym „Aleksandra Dorian”. — Przedstawił w powietrzu.
— I małym druczkiem „Najlepsza przyjaciółka w całym wszechświecie”. 
— Ogłaszam was najlepszym przyjacielem i najlepszą przyjaciółką. Możesz wziąć na barana swoją przyjaciółkę — zażartował.
— O tak! Jak nie znajdziemy sobie nikogo, to weźmiemy taki ślub. 
— Oboje w garniturach, czy w sukienkach? — Uśmiechnął się do niej szeroko.
— Arno! — Pchnęła go żartobliwie. — Chociaż, nie przeczę, ciekawie byłoby cię zobaczyć w sukience i w obcasach.